sobota, 20 kwietnia 2013

zaczarowany ogródek

a dziś postanowiłam wziąć się wespół w zespół z dziewczynami i za to:)
zaczęłyśmy od wyszukania w zakamarkach naszego nowego miejsca zamieszkania przeróżnych gałązek, kawałków drewna i co tam jeszcze dało radę przytachać, a co mogłyby się przydać do budowy. potem wyciągnęłyśmy z domowych skrzyneczek i pudeł wszelakie istotki, które ów zaczarowany ogródek mogłyby zaludnić.
i tak oto powstała zaczarowana kraina będąca częścią tzw. "dziecięcego ogródka" :)
to początki:
ostatnie dekorowanie mchem:
 voilà :)
:) i życie nabrało kolorów!

oczywiście to nie wszystko! zapewne jeszcze pochwalimy się wkrótce, kiedy ogród zapełni się nowymi magicznymi zakamarkami. póki co jest w nim miejsce dla Jeżyka Grzesia w norce pod Dryndającym Pniem (to od dryń-dryń jak by ktoś miał wątpliwości...), w koszu z kwiatuszkami mieszka Listka, Zielona Wróżka. no a Bronek Skrzat (bo to Bronek od biedronek) z Żoną Bronką i domową swą Biedronką mieszkają pod Muchomorkiem tuż przy drugim pniu.
kwiaty bibułkowe robiłyśmy wczoraj. hrm. głównie moimi rękoma. rękami. ręcyma... ;)

drugą rzecz, która dziś na dość długo zaabsorbowała moje małe dziewuszki to robienie mini ogródków na gąbce florystycznej, której resztka ostała się w mojej szafie.
trawy zebrałyśmy kilka dni wcześniej, dorzuciłam parę suszonych kwiatków i ziółek.
zajęcie pochłonęło dziewczyny w całości.
na jakieś 20 minut :) ale były bardzo dumne z efektu końcowego :) ja również.









środa, 17 kwietnia 2013

wykorzystuję fakt, że akurat internet działa...

ach, żeby go nie przechwalić!

tak wiele się działo, że nie będę się rozwlekać.

zima wreszcie za nami. to był mega trudny czas dla nas wszystkich. nie wspominając o tym, że powinna była się skończyć znacznie wcześniej, niż się wreszcie skończyła.
co robiłyśmy? no cóż. coś niecoś. trochę czytałyśmy, trochę się bawiłyśmy, trochę malowałyśmy, trochę nawet szyłyśmy. niewiele to, bo i jak coś robić, jak jakoś tak smutno ciągle...

ale wygrzebałyśmy się.
wygrzebałyśmy się ze smutku (to głównie ja).
wygrzebałyśmy się ze starego mieszkania, w którym nijak nie mogłam się poczuć jak w domu.
wygrzebałyśmy się z przeprowadzkowych kartonów.
wreszcie też wygrzebałyśmy się z zimowych kombinezonów.

no i rozpoczęłyśmy zupełnie nowy sezon!!!

przez ostatni miesiąc mieszkania w nowym miejscu:
1. odwiedziłyśmy pobliski las (to już taki przed-przedsionek Puszczy Białowieskiej) i znalazłyśmy ślady saren - tropy i małe czarne kuleczki ;)) ("mama, znalazłam ciukelka!" no tak, hrm, niezła mi czekoladka...)
 dowiedziałyśmy się też, jaka jest różnica między sosną a świerkiem.
2. siedząc przy oknie i czekając na wiosnę zaprzyjaźniłyśmy się ze stadem sikorek bogatek, modraszek, całą rodziną dzwońców, parką sójek, z jedną zgłodniałą ziębą, kosem, szpakiem, pierwiosnkiem, sroką... mi się udało nawet dostrzec dzięcioła.
 z pozostałymi ptaszkami, których niestety nie umiem nazwać (trznadel może?), również udało się wejść w dość zażyłą znajomość. głównie za sprawą niebieskiego worka, którego to zawartość lądowała co rano w i pod karmnikiem.


wiemy już też, jaki odgłos wydaje kruk. oraz nadałyśmy "naszym" bocianom imiona Pan Klekotek i Pani Klekotkowa. od kilkunastu dni na zmianę siedzą już w swoim gnieździe kilkanaście metrów od naszego domu i czekają na swe malusie Klekosie :))
ach, i cieszymy się, kiedy jedno z nich przelatuje nad naszym dachem.
3. popełniłyśmy nawet kilka wielkanocnych kraszanek, które niestety nie doczekały niedzieli w całości...

 4. wysiałyśmy nasionka do małych domowych "szklarenek"
5. a obecnie to
-wspinamy się na drzewa...
-malujemy, czasem po papierze, czasem po cegłach, które tenże papier przytrzymują w wietrzną pogodę...

-bawimy się w namiocie...
- budujemy ogród
- a od trzech dni zbieramy i pijemy sok z brzozy... pychotka...

ot! zwykłe życie małego domowego przedszkolaka.
:))