ach, żeby go nie przechwalić!
tak wiele się działo, że nie będę się rozwlekać.
zima wreszcie za nami. to był mega trudny czas dla nas wszystkich. nie wspominając o tym, że powinna była się skończyć znacznie wcześniej, niż się wreszcie skończyła.
co robiłyśmy? no cóż. coś niecoś. trochę czytałyśmy, trochę się bawiłyśmy, trochę malowałyśmy, trochę nawet szyłyśmy. niewiele to, bo i jak coś robić, jak jakoś tak smutno ciągle...
ale wygrzebałyśmy się.
wygrzebałyśmy się ze smutku (to głównie ja).
wygrzebałyśmy się ze starego mieszkania, w którym nijak nie mogłam się poczuć jak w domu.
wygrzebałyśmy się z przeprowadzkowych kartonów.
wreszcie też wygrzebałyśmy się z zimowych kombinezonów.
no i rozpoczęłyśmy zupełnie nowy sezon!!!
przez ostatni miesiąc mieszkania w nowym miejscu:
1. odwiedziłyśmy pobliski las (to już taki przed-przedsionek Puszczy Białowieskiej) i znalazłyśmy ślady saren - tropy i małe czarne kuleczki ;)) ("mama, znalazłam ciukelka!" no tak, hrm, niezła mi czekoladka...)
dowiedziałyśmy się też, jaka jest różnica między sosną a świerkiem.
2. siedząc przy oknie i czekając na wiosnę zaprzyjaźniłyśmy się ze stadem sikorek bogatek, modraszek, całą rodziną dzwońców, parką sójek, z jedną zgłodniałą ziębą, kosem, szpakiem, pierwiosnkiem, sroką... mi się udało nawet dostrzec dzięcioła.
z pozostałymi ptaszkami, których niestety nie umiem nazwać (trznadel może?), również udało się wejść w dość zażyłą znajomość. głównie za sprawą niebieskiego worka, którego to zawartość lądowała co rano w i pod karmnikiem.
wiemy już też, jaki odgłos wydaje kruk. oraz nadałyśmy "naszym" bocianom imiona Pan Klekotek i Pani Klekotkowa. od kilkunastu dni na zmianę siedzą już w swoim gnieździe kilkanaście metrów od naszego domu i czekają na swe malusie Klekosie :))
ach, i cieszymy się, kiedy jedno z nich przelatuje nad naszym dachem.
3. popełniłyśmy nawet kilka wielkanocnych kraszanek, które niestety nie doczekały niedzieli w całości...
4. wysiałyśmy nasionka do małych domowych "szklarenek"
5. a obecnie to
-wspinamy się na drzewa...
-malujemy, czasem po papierze, czasem po cegłach, które tenże papier przytrzymują w wietrzną pogodę...
-bawimy się w namiocie...
- budujemy ogród
- a od trzech dni zbieramy i pijemy sok z brzozy... pychotka...
ot! zwykłe życie małego domowego przedszkolaka.
:))
W bamboszkach, w kaloszkach, boso i w chodaczkach... po łące, brodząc w wodzie, polną ścieżką i po krzaczkach... na balkonie i w ogrodzie, i w pociągu, w ciemnym lesie... w słońcu, w deszczu, pod chmurami i gdzie wiatr tylko zaniesie... czasem w ciszy, czasem w śmiechu, czasem w rytmie "bossanowy"... to samemu, to duecie, człapię po rozum do głowy! czyli: ------o naszej edukacji domowej----
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No i cudnie :)))))
OdpowiedzUsuńtak :) cudnie :) a będzie jeszcze piękniej :) niech tylko zakwitną bzy
OdpowiedzUsuńMoniczko, to też dzięki tobie, wiec dziękuję z całego serca.
Ale mieliście zimę tego roku brrrrr!! na szczęście nas na zielonej wyspie omija;-)....Cudne i kreatywne masz dzieciaczki;-)!!Ja mam w liczbie pojedynczej ale z takim powerem jak niezły składzik hahahah...Pozdrawiam i zaglądam
OdpowiedzUsuńoj tak, zima to przeszła samą siebie. jakoś tak "praktykująca" religijnie nie jestem, ale zastanawiałam się nad zawieszeniem jajek na choinkach... ;)
OdpowiedzUsuńtak, dzieci nad wyraz żywe. teraz mamy ogród i mogą w nim hasać ile sił starczy. a starcza ich do ok godz. 19 ;) i wtedy padają jak muchy :) a ja mam godzinę dla siebie (albo na pozmywanie garów, zamiecenie podłogi, posprzątanie zabawek z ogrodu, rozłożenie prania itp...) :D
pozdrawiam i zapraszam :)
Pisanki super:)Piec - bajeczny:)
OdpowiedzUsuń